Recenzja wyd. DVD filmu

Wikingowie (1958)
Richard Fleischer
Janet Leigh
Frank Thring

Byli sobie wikingowie

Och wielki Odynie! Gdybyś wiedział, jakie teraz opowieści w Midgardzie o Twym tworze krążą, zapewne niejednego reżysera trafiłbyś piorunem. Lecz na szczęście Odyna już dawno nie ma i widzowie
Och wielki Odynie! Gdybyś wiedział, jakie teraz opowieści w Midgardzie o Twym tworze krążą, zapewne niejednego reżysera trafiłbyś piorunem. Lecz na szczęście Odyna już dawno nie ma i widzowie mogą się do woli upajać pseudohistorycznym kinem, a jego twórcy zbijać na nich kasę. Z całą pewnością jest tak w przypadku filmu "Wikingowie", w którym mamy krótko obstrzyżonych nordyckich wojowników, jednego boga w panteonie i umalowane księżniczki. Może jednak od początku…

Reżyserią filmu zajął się nieżyjący już Richard Fleischer. Z pewnością niewielu kojarzy to nazwisko - a szkoda. Z drugiej strony nie ma się czemu dziwić, ponieważ spośród całej masy filmów, jakie nakręcił, tylko kilka zdołało się wybić. Najbardziej znanymi są: kontynuacja "Conana Barbarzyńcy" - "Conan Niszczyciel", kolejny film ze Schwarzeneggerem w skórzanym wdzianku, "Czerwona Sonja" a także dzieło o słynnej bitwie na Pacyfiku, czyli "Tora! Tora! Tora! – Atak na Pearl Harbor". Prawda, że znamy? Jestem przekonany, że niejeden z młodszych widzów nazwałby któryś z tych tytułów filmem swojego dzieciństwa (sam się przyznam, iż "Tora! Tora! Tora!..." oglądałem wielokrotnie jako kilkulatek). Wracając jednak do blondwłosych wojowników. Fleischer stworzył dzieło, mające podobać się ogólnie widzom, a jak wiadomo wielu z nich nie posiada przeciętnej wiedzy historycznej, jak śmiem przypuszczać. Nie będą im raczej przeszkadzać takie detale typu: ładnie obstrzyżony wiking, który w czasach średniowiecza de facto nie istniał. Ludzie północy uważali, że człowiek z długimi włosami jest człowiekiem wolnym, dlatego tylko niewolników strzyżono. Natomiast jedynym bogiem wymienianym przez cały film – i to nagminnie – jest Odyn. Co chwila słyszymy krzyki proszące Odyna, chwalące Odyna, wzywające Odyna… W pewnym momencie mamy wrażenie jakby wikingowie mieli tylko jednego boga, co zniekształca nasz obraz pojęciowy o wikingach. Kolejnym niedopatrzeniem jest także powtarzany w bardzo wielu starszych filmach historycznych – zabieg wykonywania aktorkom pełnego współczesnego makijażu! Wiadomo, że wtedy pojęcie piękna było nieco inne, bezzębne i owłosione księżniczki były normą. Widz aktualnie nie mógłby zrozumieć, co ten przystojny i umięśniony mężczyzna widzi w takiej szkapie. Ale skoro jest to film historyczny, autorzy mogliby darować sobie aż tak przesadne upiększanie. Chyba jednak za bardzo krytykuję ten film, przecież ma on także dużo walorów i to nawet pod względem historycznym; jak na przykład ukazane pijaństwa Ludzi Północy, wielu ich zwyczajów m.in. rzucanie toporem w warkocze żony czy zawziętość w walce, albo ogólne tło historyczne (najazdy na Anglię). Nie można się także czepiać strojów, przy których kostiumolodzy darowali sobie śmieszne hełmy z rogami i założyli na aktorów prawdziwie wyglądające uzbrojenie.

Nieświadome powiązanie bratnimi więzami Erica niewolnika (całkiem niezły Tony Curtis) i jego dumnego pana Einara (jak zawsze świetny Kirk Douglas) od razu zapowiada coś niecodziennego. Zwłaszcza, gdy wplączemy w to nietypową miłosną historię tegoż niewolnika z księżniczką o imieniu Morgana (subtelna Janet Leigh), okrutnego angielskiego władcę Aella (mroźny Frank Thring) i widowiskową -zwłaszcza jak na czasy w których film był kręcony - bitwę, tworzy nam naprawdę ciekawą fabułę. Potrafi wciągnąć oraz daruje nam wiele banałów i źle skomponowanych scen miłosnych, jakie to pojawiają się w takich filmach. Wystarczy przypomnieć sobie niektóre denne smaczki z "Króla Artura" czy "Królestwa Niebieskiego". Za fabułę do "Wikingów" odpowiada Calder Willingham, który współpracował przy tworzeniu scenariusza do takich produkcji jak "Absolwent"(za który zresztą w 1969 r. otrzymał razem z Buckiem Henrym nagrodę BAFTA) czy "Ścieżki chwały".

Poza wciągającą historią, mamy także wspaniałą scenografię o którą postarał się Harper Goff. Widok wielkich górzystych fiordów cieszy oczy i nadaje większą wiarygodność fabule filmu. Także zamek pojawiający się często w filmie jest odpowiednio dobrany architektonicznie. Nie mamy betonowych ścian, jakich można było doświadczyć
w "Wiedźminie".

Na uwagę zasługuje także muzyka, która jest nietypowa dla filmów z tamtego okresu i właśnie dlatego wyróżnia go spośród innych kompozycji filmowych. W większości dzieł mamy orkiestralne smęcenie, bardzo podobne do wszystkich innych z hollywoodzkich produkcji. W "Wikingach" natomiast, muzyka zmienia się zależnie od sytuacji. Potrafi być pozytywna, trzymająca w napięciu lub w ogóle zniknąć – buduje nastrój.

Jest to z pewnością dzieło warte obejrzenia. Jednak nie gwarantuję wielkich emocji
i wstrzymywania powietrza z wrażenia podczas seansu. Dzieło to jest oryginalne, lecz cały czas trzyma się konwencji filmów historycznych z lat 50. (np. takich jak "Ivanhoe"), jednak trzeba przyznać rację, że jest o niebo lepszy od współczesnych produkcji traktujących o przygodach ludzi północy ("Trzynasty wojownik", "Outlander")
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones